O filmach, które wyglądają obłędnie

Obcy wszechświat Nolana

Miasto utkane z mitów

-->

Światło i mrok - Roger Deakins

środa, 22 lipca 2015

- "Zbrodnie. Rozpacz. Człowiek nie powinien tak żyć. Liga Cieni od tysięcy lat walczy przeciwko ludzkiemu zepsuciu. Zniszczyliśmy Rzym. Wypełniliśmy statki zadżumionymi szczurami. Spaliliśmy Londyn. Kiedy cywilizacja osiąga szczyt dekadencji, wracamy, by przywrócić równowagę."1 - R'as al Ghul
Powyższe słowa wypowiada główny antagonista z filmu Christophera Nolana, „Batman – Początek”. Planując upadek Gotham, Ra's al Ghul, przywódca niebezpiecznej sekty, sterującej zza kurtyn losami świata stawia miasto Mrocznego Rycerza w jednym szeregu z Londynem i Rzymem z okresów, w których można było myśleć o nich jako o centrum cywilizacji w jej szczytowym stopniu rozwoju. W pierwszych scenach porównuje się je także z Konstantynopolem. Chodzi tu nie tyle o odwołanie się do jakiejś fizycznie istniejącej przestrzeni, ale raczej do pewnego mitu.

Przywołane przez Ra's al Ghula wielkie miasta, które upadły, upadły dlatego, ponieważ trwały już wystarczająco długo. Rozwinęły się przez wieki i dojrzały do agonii. Na terytorium Stanów Zjednoczonych nie znajdziemy metropolii, które spełnia to kryterium dla miast zniszczonych przez Ligę Cieni: głęboką czasowość, wręcz wieczność. Z prostego powodu – dość krótkiej historii kraju.

To co nierealne i niemożliwe w rzeczywistości, w filmie jednak może stać się prawdą. Hollywoodzka kinematografia kreuje wizerunek Stanów Zjednoczonych jako mocarstwa, rozwiązującego wszystkie światowe konflikty i miejsca akcji najważniejszych dziejowych wydarzeń – od kontaktu z przybyszami z innych planet, poprzez ataki żywych trupów, na różnego rodzaju katastrofach naturalnych, takich jak trzęsienia ziemi czy uderzenia asteroid kończąc. Można uznać, że przedłużeniem tego trendu, kompensującym rzeczywiste braki na mapie USA, jest przedstawienie amerykańskiej metropolii na wzór mitycznego miasta i jako odwiecznego symbolu zachodniej cywilizacji.

Czym jest Gotham według Christophera Nolana? Sporo ujęć metropolii (zwłaszcza w „Mrocznym rycerzu”) zostało nakręcone w Chicago, niektóre w Los Angeles, Nowym Jorku czy Pittsburghu i Londynie. W czasie tworzenia trzech filmów lokacji, w których je kręcono było sporo i Gotham jest kolażem różnych realnych miast, które łączy skala, zwłaszcza ta wertykalna, bo Gotham to przede wszystkim metropolia drapaczy chmur.

Drapacze chmur

Wieżowiec jest symbolem rozwoju, władzy i możliwości panowania nad naturą. I choć obecnie drapacze chmur powstają na całym świecie, to nie można nie dostrzec, że ten typ budownictwa jest charakterystyczny dla Stanów Zjednoczonych i ściśle powiązany z tradycją i historią tego kraju. Gotham przedstawione w ten sposób staje się symbolem amerykańskiego stylu życia i jego wyższości nad resztą świata. W lśniących, majestatycznych budowlach ze stali i szkła odbija się duma Ameryki.

Wizerunek wieży ma bardzo silne konotacje sakralne. Kierunek wertykalny sugeruje połączenie między niebem a ziemią. Wszystkie świątynie są budowane w ten sposób, żeby podkreślać ruch w górę i w dół. Najsłynniejsza z wież, biblijna Babel, z jednej strony wiąże ludzkość z Bogiem, z drugiej jest obrazem ludzkiej pychy i zarozumiałości, spowodowanej nadmiernym rozwojem. Należy traktować to raczej jako ciekawostkę, a nie naukowo stwierdzony fakt, ale w latach 80. powstało pojęcie skyscraper index, które ma oznaczać bezpośrednią korelację pomiędzy nagłym wzrostem budowy drapaczy chmur a nadciągającym kryzysem gospodarczym, co ciekawie koresponduje z biblijną symboliką tamtej wieży.

Jaki obraz Gotham wyłania się pośród samych tylko wieżowców? To miasto w szczytowej fazie rozwoju, można rzec, że sięga niebios. Jest ogromne i stanowi wzorcowy przykład amerykańskiej metropolii. W progres jednak zawsze automatycznie wpisana jest niejasna groźba upadku – Bóg strącił z powierzchni ziemi Wieżę Babel, bo była zbyt wysoka, a z samej góry droga może prowadzić jedynie w dół. W Gotham również wyczuwalny jest dobrze klimat dekadencji i schyłkowości. W „Batmanie – Początku” przestępcy przejmują władzę nad miastem, nad którym zdaje się ciążyć wielki kryzys, podobny do tego, o którym Alfred, kamerdyner państwa Wayne'ów opowiada młodemu Bruce'owi. W „Mrocznym rycerzu” i „Mroczny rycerz powstaje” ta atmosfera degradacji metropolii zostaje jeszcze bardziej podkreślona i to nie za pomocą dosłownego pokazania jej namacalnych dowodów (jak slumsy w „Batman - Początek”), ale zostaje niejako wpisana w samą strukturę przestrzeni poprzez odpowiednie kadrowanie, światło i inne zabiegi artystyczne.

Majestatyczne wieżowce, pnące się wysoko w górę zawierają w sobie pewien aspekt sacrum, a zwłaszcza ten najważniejszy budynek, Wayne Tower, który znajduje się w centrum i stanowi serce pompujące krew do metropolii. Gotham jako miasto „świątyń” staje się jakąś mityczną przestrzenią, w której (co podkreśla oczywiście fabuła filmów, którą można zredukować do historii Batmana walczącego z przestępczością) toczy się odwieczna walka dobra za złem, a Batman może odgrywać rolę mesjasza (nieprzypadkowo poświęca się, „umiera” i „zmartwychwstaje” w ostatniej części trylogii).

Wayne Tower

Abstrahując od tego czym wieżowce są dla Gotham, trzeba zastanowić się czym są dla głównego bohatera trylogii, Batmana. A są one integralną częścią egzystencji Mrocznego rycerza (tak jak i Spidermana, który potrzebuje ich choćby do poruszania się). Czy ktoś potrafi wyobrazić sobie sobie tego superbohatera działającego na przedmieściach czy w strefie o niskiej zabudowie? Nie. Nocne ujęcia Batmana stojącego tyłem do widza na szczytach budynków w stylu romantycznych obrazów Caspara Davida Friedricha pięknie pokazują jego zespolenie z miastem. Obraz tej syntezy przywołuje także ciekawą, choć dość niepokojącą myśl, że to rozwój Gotham (utożsamiany z wieżowcami) determinuje powstanie zakapturzonego mściciela. A skoro Batman jest zarazem odpowiedzią na zło toczące społeczność, to pomiędzy progresem a degeneracją miasta zostaje postawiony znak równości.




"Wędrowiec nad morzem mgły" C.D. Friedrich

Oczywiście, nie każda metropolia pełna drapaczy chmur przedstawiona w filmie zyskuje cechy, które sprawiają, że zostaje ona czymś na wzór biblijnego Babilonu albo Jerozolimy z czasów króla Salomona i miejscem, w którym uobecnia się jakiś mit. W Gotham kreuje go przede wszystkim scenariusz filmów i różne wybory artystyczne ich twórców.

Jednym z nich jest pokazanie Gotham w taki sposób, jakby było miastem opuszczonym. Oczywiście, widzimy mieszkańców, przemykają w tle. W „Batmanie – Początku” można doświadczyć iluzji życia - np. slumsy na wyspie Narrows, tłumy w czasie procesu zabójcy rodziców Bruce'a Wayne'a czy restauracja, w której rozgoryczony bohater rozmawia z szefem przestępczego półświatka. W filmie nie uświadczymy jednak kadrów skupionych na pieszych spacerujących po chodnikach, sklepowych witrynach i scen, które pokazałyby, że w Gotham toczy się jakaś akcja oprócz tej opisanej w scenariuszu. Kamera przedstawia ludzi na przyjęciach, w zamkniętych pomieszczeniach, ale ulice wydają się dziwnie puste.

W kolejnych dwóch częściach ten efekt zostaje jeszcze bardziej spotęgowany, a w „Mroczny rycerz powstaje” najbardziej zapada w pamięci, bo niebezpiecznie zbliża się w kierunku karykaturalnej przesady, gdy momentami miasto wydaje się zamieszkane jedynie przez policjantów i przestępców. I choć pokazuje się nam olbrzymi stadion wypełniony po brzegi kibicami, to przywodzą oni na myśl raczej manekiny, niezwiązane wcale z przestrzenią, w której się znajdują, bo sercem miasta wydają się chodniki, bulwary i ulice. A te są puste. I nie tylko one. Gdy nie zwiedzamy biur albo sal balowych i sądowych, kilka razy zaglądamy do wnętrz budynków mieszkalnych. W drugiej części trylogii Batman zamierza udaremnić zamach Jokera w czasie parady policyjnej (niby tłum na ulicy, ale ceremonialność i formalność wydarzenia sprawiają, że Gotham wcale nie wydaje się bardziej żywe) i wchodzi do pomieszczenia, które jest całkowicie pozbawione umeblowania, widz spostrzega jedynie gołe ściany. Sprawia to nieprzyjemne wrażenie, że inne mieszkania wyglądają podobnie. Zaś w paru kadrach po przejęciu władzy przez Bane'a w „Mroczny rycerz powstaje” dane jest nam zobaczyć kilka zadziwiająco sterylnych wnętrz.

Miasto wydaje się zamieszkane jedynie przez policjantów i przestępców
Puste, sterylne wnętrza
Architektura wydaje się dominować nad życiem. Najczęściej pojawiającym się motywem trylogii są wysokie drapacze chmur – to nie budynki mieszkalne, ale „martwe” biurowce, które są pozbawione przeciwwagi. Zazwyczaj w filmach, których akcja toczy się w Nowym Jorku czy innych wielkich amerykańskich miastach obrazy wieżowców to tylko krótkie migawki, a większość akcji rozgrywa się z perspektywy ulicy, tłumu. Tutaj sytuacja jest odwrotna – migawkowe są ujęcia pokazujące ludzi w dole, co skutkuje odczuciem, że Gotham bywa opustoszone. Tą dominację architektury widać szczególnie mocno w scenach z „Mrocznego Rycerza”, w których Bruce Wayne rozmawia ze swoim kamerdynerem, Alfredem w kryjówce po zamachach Jokera. Podłużne, sterylne pomieszczenie rozrasta się optycznie i wręcz „połyka” dwie postaci.


Podłużne, sterylne pomieszczenie "połyka" dwie postaci
Podobną pustkę można obserwować kilkanaście minut później, gdy jesteśmy świadkami konwoju wiozącego Harvey'a Denta do więzienia. Mamy tu do czynienia nie tyle z zabiegiem artystycznym, co fabularnym - kawałek miasta zostaje zamknięty dla mieszkańców i po opustoszałych ulicach poruszają się jedynie policyjne radiowozy i ciężarówka Jokera. Jednak fragment, w którym Batman pojawia się na bat-motocyklu jest dość zastanawiający. Pojazd bohatera mija pozornie puste samochody, stojące ni to w korku ni na parkingu. Następuje zbliżenie na twarz kierowcy jednego z nich, kolejne ujęcie pokazuje dwóch chłopców w następnym. Zdają się jednak przebywać w innej czasoprzestrzeni niż „puste” wozy i jakby dla potwierdzenia tego faktu, Batman wysadza w powietrze auto, które zagradza mu drogę, nie zważając na to, że ktoś może być w środku, a wybuch mógłby uszkodzić okolicę. Można zrzucić to na karb „hollywoodzkości” filmu, wszak nie do takich nielogiczności przyzwyczaiły widzów produkcje z USA, ale jednak podkreśla to niecodzienną konstrukcję Gotham w trylogii Nolana.


Puste ulice Gotham

Batman wysadza samochody...
Pod koniec „Mrocznego Rycerza” gdy miasto zostaje sterroryzowane przez Jokera w końcu doświadczamy innego Gotham. W dzień ulice są zapełnione i pustka (prócz opuszczonego szpitala) gdzieś znika. Jest to jednak cisza przed burzą, jaką będzie ostatnia część trylogii.

W niej właśnie, po przejęciu władzy nad metropolią przez Bane'a Gotham w ogóle przestaje być miastem. Kompletnie wymarłe ulice są jedynie areną zmagań policji z przestępcami. W tych momentach metropolia staje się legendarnym, mitycznym miejscem, w którym dobro toczy odwieczną walkę ze złem. W czasie kilkuminutowej sekwencji kończącej film, w której Batman w latającym wehikule ściga ciężarówkę z bombą, kamera przedstawia centrum Gotham bez ani jednego przechodnia. W słoneczny dzień. I choć jest to fabularnie uzasadnione, to jednak zmienia to spojrzenie na miasto.


Puste Gotham w czasie finałowej sekwencji

Prawie wymarłe miasto
Ciekawym kontrastem w opozycji do całego filmu są tutaj ostatnie sekundy „Mroczny rycerz powstaje” gdy kamera opuszcza Gotham i pokazuje nam centrum europejskiego miasta i kawiarnię na świeżym powietrzu w słoneczny dzień, w której toczy się życie. Interesującym wyjątkiem jest tutaj również początek „Mrocznego rycerza” gdy szkolny autobus (dzieci jadące do szkoły; czy może być coś bardziej świadczącego o normalnej obecności ludzi w mieście?) wyjeżdża z banku i włącza się do ruchu ulicznego za innymi busami. Z drugiej strony, kuriozalność tej być może zaaranżowanej przez Jokera sytuacji (ciąg kilku identycznych pojazdów) równie dobrze może wskazywać na iluzoryczność życia w Gotham.


Szkolne autobusy... to miasto żyje!

To już nie jest Gotham, zbyt tłoczno

"Pustka bywa na ogół utożsamiana ze śmiercią albo z nieistnieniem. W ten sposób przypisuje się jej rolę drugiej strony, zaprzeczenia życia, a nawet jego jedynej sensownej formy – życia społecznego. Pustka sama w sobie nie istnieje, może być zdefiniowana jedynie negatywnie, jako przeciwieństwo tego, czym nie jest. Przez swoją nieokreśloność i nieopisywalność zyskuje aspekty nadnaturalne, niczym Bóg, którego według niektórych opisać można co najwyżej słowami takimi, jak przepaść, samotność, cisza, nieobecność, które to określenia kojarzą się przede wszystkim z pustką."2

Pustka Gotham odrealnia miasto i sprawia, że przestaje nim w ogóle być. To zbiór wieżowców, może nawet pomników, monumentów (bo sprawiają wrażenie niezamieszkanych i nieużywanych brył), a życie pośród nich jest jedynie iluzją. Pusta ulica przeraża bardziej niż rozpadające się slumsy i ta zmiana pomiędzy pierwszym i drugim filmem potęguje dekadencką atmosferę metropolii, która powoli zmierza ku nieuchronnej zagładzie. Co z kolei podkreśla legendarność Gotham, bo upadek jest częścią obrazu Rzymu, Konstantynopola, Sodomy i Gomory.

Opustoszałe ulice, miasta pozbawione mieszkańców zawierają w sobie rys ostateczności. Pustka idzie w parze z apokalipsą – bo w taki sposób często przedstawiany jest koniec świata (wyludnione przestrzenie w „28 dni później”, „The Walking Dead”, „Jestem legendą”, „Drodze”, itd). Sytuacja, której naturalnym podłożem jest mit i która przekształca miasto w miejsce bliskie legendom.


"Jestem legendą"

"Droga"

Opuszczone miasto zawiera sobie również coś z utopii i na pewnym poziomie się w nią przekształca. Wizje miast doskonałych to przede wszystkim układy architektoniczne oraz urbanistyczne i wydaje się, pozbawione zmiennej – człowieka.

"Czytelnika pism utopijnych uderza wnikliwość i już sama ilość uwagi, jaką autorzy poświęcali wytyczaniu ulic i planów placów publicznych, planowaniu fasad i wnętrz domów, kalkulacji ilości mieszkańców, ich podziału przestrzennego i tras ich wędrówek po idealnym mieście. Zakładali widać (milcząco, chociaż czasem mówili o tym wręcz), że zachowania ludzkie są takie, jak ich otoczenie. Wystarczy uczynić układ ulic i domów regularnym, by regularnymi stały się pragnienia i postępki mieszkańców. Wystarczy oczyścić miasto z wszystkiego, co przypadkowe i niezaplanowane, by działania ludzkie przestały być niesforne, kapryśne i nieobliczalne."3

Wyludnione ulice, niezamieszkane budynki, nieruchome miasto, które przekształca się w układ pomników: to właśnie porządek, o który od wieków zabiegają utopiści. Gotham bez ludzi, Gotham drapaczy chmur zdaje się doskonalsze i skończone.

Zdjęcia i światło również mają udział w kreowaniu oryginalnej wizji Gotham City. „Batman: Początek” jest pod tym względem najmniej ciekawy, bo choć kadrom nie można odmówić uroku, to nie wyróżniają się one spośród innych hollywoodzkich produkcji. Naturalnym środowiskiem Mrocznego rycerza jest miejska noc, więc Christopher Nolan i operator filmowy, Wally Pfister zdecydowali się mroczną kolorystykę i ciepłe, oscylujące głównie w gammie brązów dość miękkie światło (choć miejscami zahaczające o błękit czy zieleń), które zabarwia sceny i wydobywa przedmioty z ciemności.

Noc w "Batman: Początek" utrzymana w barwach sepii.
Sojusznikiem Batmana jest cień i mrok, co ma odzwierciedlenie w zdjęciach Pfistera i trochę zbliża film Nolana do tego, co zaprezentował Tim Burton w swojej interpretacji historii Mrocznego rycerza. Najbardziej interesująco została sportretowana wyspa Narrows. Pogrążona w ciemnościach dzielnica biedoty pod koniec filmu zostaje skąpana w miękkim dymie i parze ze studzienek kanalizacyjnych. Malarsko odmalowana przestrzeń staje się dodatkowo scenerią różnego rodzaju halucynacji pod wpływem trujących oparów, co skutkuje całkiem sporą dawką surrealizmu, który poprzednim filmom z serii o Batmanie nie był obcy, ale w trylogii Nolana jest czymś wyjątkowym.


Batman z koszmarów
„Mroczny rycerz” wprowadza nową jakość. Wizja metropolii jest bardziej spójna, oryginalna i mocno różni się od tej z poprzedniego filmu. W „Batmanie: Początku” twórcy podkreślali wyjątkowość miasta, choć nie w tym stopniu co Tim Burton, projektując gotyckie, mroczne scenografie, nawiązujące do niemieckiego ekspresjonizmu czy Joel Schumacher, który podzielił widzów wizją kolorowego, pstrokatego Gotham, pełnego świateł i dyskotekowego blichtru.


Gotham Burtona

Gotham Schumachera
Metropolia w pierwszej części trylogii Nolana traci podobną tożsamość, co można wytłumaczyć przyjętą przez twórców konwencją – bardziej realistycznym spojrzeniem na przygody superbohatera („Mroczny rycerz” miejscami udaje wręcz film sensacyjny – np. otwarcie z napadem na bank w klimacie „Gorączki”). Z tego powodu miasto jest całkiem zwyczajne, ale jednak mrok, wyspa Narrows, Wayne Tower, ważna fabularnie kolej nadziemna czy w końcu Arkham Asylum, znane z komiksów więzienie, stanowią elementy, które określają Gotham i wyróżniają je jako przestrzeń działalności zakapturzonego mściciela.

Gotham City w „Mrocznym rycerzu” i w „Mroczny rycerz powstaje” staje się w pewnym sensie przezroczyste i uniwersalne. Pozbawione komiksowej poetyki, nie różni się od Nowego Jorku czy Chicago. Takie miasto mogłoby istnieć w naszej rzeczywistości. Nolan chce opowiadać o współczesnej Ameryce, chce pokazać, że Batman mógłby być jej częścią.

Dążenie do realizmu obdziera Gotham z mroku i z każdą kolejną częścią coraz więcej akcji toczy się za dnia. Światło jest ostre i chłodne, a zabarwione nim budynki wydają się sterylne i jeszcze bardziej monumentalne. W „Mroczny rycerz powstaje” miejscami oświetlenie jest tak surowe (np. w tunelach przed pierwszą walką z Banem), że wydaje się przypadkowe. Miękkość, niedopowiedzenie, malarska gra światłocieniem, wprowadzenie dymu czy nieostrości – coś z tego mogłoby osłabić dominację architektury nad życiem, ale Nolan wybiera dokumentalny, precyzyjny sposób narracji. Niezmiękczone żadnymi zabiegami pustka ulic czy sterylność wnętrz wybrzmiewają poprzez kontrast z realistyczną konwencją przyjętą przez twórców, bo nie tego się po niej spodziewamy.


Wygląda to trochę jak część planu filmowego sfotografowanego z ukrycia przez fana, a nie kadr z filmu :P
Z jednej strony, Gotham wydaje się być zwykłym, istniejącym miastem, nieróżniącym się od tych, sportretowanych w wielu innych filmach. Lecz z drugiej strony, to właśnie ta pozorna przeciętność (albo raczej uniwersalność), brak udziwnień w stylu Schumachera sprawiają, że niektóre wybory artystyczne Nolana zdają się tak intrygujące.

Metropolia, która niczym Rzym i Konstantynopol zmierza nieuchronnie ku zagładzie, symbol zachodniej cywilizacji i Stanów Zjednoczonych, arena (w pewnym momencie nawet zbyt dosłowna) walki dobra ze złem. Miasto – nieruchome niczym świetnie zachowane, wydobyte spod ziemi starożytne ruiny – którego istnienie kończy się na układzie ulic i relacjach między budynkami.

Gotham City staje się bohaterem niemniej ważnym od Batmana. Wizja miasta ewoluuje stopniowo od pierwszej części, by w finale stać się tak ważnym elementem koncepcji reżysera, że podporządkowana zostaje jej fabuła, a nawet logika wydarzeń (trzeba uczciwie przyznać, że sytuacja w jakiej znajduje się Gotham jest dość umowna).

Nie opowiadamy już sobie historii o bogach, o intrygach, zdradach i walkach pomiędzy nimi oraz opowieści tłumaczących zjawiska natury czy przede wszystkim ludzką egzystencję i wszelkie jej przejawy tak jak robili to starożytni Grecy. Nie wierzymy w nie. I nie mamy już takiej potrzeby. Ale czy na pewno tak jest?

Dzisiejsza kultura, ta wyższa, ale i kultura popularna przesycona jest przecież motywami mitycznymi. Amerykański komiks o superbohaterach można nazwać wręcz współczesną mitologią. Jak wiadomo, są to historie o nadludziach, herosach, o bohaterach i złoczyńcach tak potężnych, że sprawiających wrażenie posiadania nieomal boskich przymiotów. O ponadczasowej walce dobra ze złem. O poświeceniu, odkupieniu, winie i zdradzie. Czasem nawiązanie do mitologii jest tak dosłowne jak w przypadku serii Marvela o Thorze, władcy piorunów i synu Odyna, który znany jest z wierzeń ludów nordyckich.

Ambicją Christophera Nolana było uczynienie z losów Batmana pewnego rodzaju paraboli. Mroczny rycerz jest bohaterem jakby wyjętym z greckiej tragedii. Ciąży nad nim fatum – jego własne działania okazują się siłą determinującą zło, które jątrzy Gotham. "Ty mnie uzupełniasz" – mówi Joker do zakapturzonego mściciela. "Sądzę, że ty i ja jesteśmy przeznaczeni, by robić to [walczyć] przez wieczność." Umalowany terrorysta okazuje się być nieuchronną odpowiedzią na czyny Batmana, w czym przebrzmiewają echa wielu mitów i religii, np. manicheizmu. Gdy osłabiony i świadomy swojej słabości heros staje przeciwko Bane'owi można wyczuć tu heroiczne poświęcenie. A w finale bohater wręcz metaforycznie oddaje swoje życie za miasto i jego mieszkańców – zyskuje przez to cech mesjanistycznych. Podobnych motywów można by wymienić więcej.

Miasto, w którym toczy się taka Opowieść nie może być zwykłe. I nie jest. Gotham City jawi się (szczególnie mocno w ostatniej części trylogii) przestrzenią legendarną.


1 Ch. Nolan, Batman – Początek, 2005, 140'.
2 J. Kociatkiewicz, M. Kostera, Antropologia pustych przestrzeni, [w:] Pisanie miasta – czytanie miasta, red. A. Zeidler – Janiszewska, Poznań 1997, s. 81.
3 Z. Bauman, Wśród nas, nieznajomych, [w:] Pisanie miasta – czytanie miasta, red. A. Zeidler – Janiszewska, Poznań 1997, s. 148.

czwartek, 9 lipca 2015

Kilka słów o tym, jak oprzeć cały film na jednym tylko elemencie warstwy wizualnej, który jest tak kluczowy dla całości i wytwarza wszelki sens, że nie dałoby się go zastąpić czymś innym. A konkretnie, chodzi o maskę z papier-mâché przedstawiającej syntetyczną, pozbawioną wyrazu męską twarz z wielkimi, wybałuszonymi oczami. O Franka.

Kocham takie niezależne, spokojne, małe dziełka, ale z drugiej strony, główny pomysł fabularny wydawał mi się tak hipstersko pokręcony dla samego pokręcenia, że film obejrzałem dopiero niedawno. No i przez większość seansu, nawet przyjemnego, gratulowałem sobie niezłej intuicji, bo film choć sympatyczny, był opowieścią o grupce dziwnych osobników, cieszących się grania bardzo specyficznej muzyki, której nikt nie chce słuchać. Opowieścią, z której raczej nic ciekawego nie wynikało.

Frank, który jest liderem zespołu, przez cały czas chodzi w masce zasłaniającej twarz. Nie ściąga jej nigdy – śpi w niej, je pomimo niej, nawet bierze prysznic po uprzednim oklejeniu jej folią. Nikt nie wie jak Frank wygląda naprawdę. Nie brzmi to normalnie, prawda? A jednak sztuka rządzi się swoimi prawami i w odpowiednim kontekście takie zachowanie jest nawet pożądane – wystarczy wspomnieć zespół Daft Punk czy tajemniczego Stiga z „Top Gear”. I choć film cały czas mówi nam wprost, że mamy do czynienia z niezrównoważonymi dziwakami, psychopatką albo byłym rezydentem zakładu psychiatrycznego molestującym manekiny, to sama obecność maski narzuca nam nachalnie taką perspektywę, według której mamy do czynienia z grupą ekscentrycznych artystów, a nie z wariatami. Frank w masce nie jest antyspołecznym odludkiem pragnącym odrobiny akceptacji od reszty zespołu i potencjalnych fanów i szaleńcem chowającym twarz przed całym światem. Jest charyzmatycznym geniuszem improwizacji (geniusz musi być lekkim świrem, ale takie szaleństwo jest czymś okiełznanym i zracjonalizowanym) ze wspaniałym, oryginalnym pomysłem na siebie. Walczącym z odwiecznym dylematem wszystkich artystów – miotającym się pomiędzy wyborem niezależnej, własnej, choć niezrozumiałej i niszowej muzyki a sukcesu liczonego w milionach odtworzeń na youtube.


Gdy Frank w końcu ściąga maskę, iluzja się rozwiewa – widzimy po prostu chorego człowieka po przejściach. I nie oglądamy już filmu, który chce być tak dziwny, że fajny, ale dość prostą, mądrą i emocjonującą historię o przyjaźni i potrzebie akceptacji. A najważniejsze w moim wywodzie jest to, że brak maski nie tyle zmienia bohatera, co sposób w jaki go postrzegamy - bo nie jest to zmiana na poziomie scenariusza i charakteru Franka, ale obrazu. Wolta odbywa się głównie w warstwie wizualnej i jest tak sugestywna, że wpływa na odbiór opowieści. Drugi seans „Franka” jest fascynujący, bo w tych wszystkich dziwnych pozach i zachowaniach z pierwszej połowy filmu, w których wcześniej dostrzegaliśmy kreację i artyzm, teraz widzimy właśnie chorobę. Frank może jest trochę bardziej pewny siebie niż w finale, ale jest chory. I ta choroba była tam cały czas. Tylko nie mogliśmy tego dostrzec.

środa, 1 lipca 2015

Pewnie wielu z was udałoby się rozpoznać nazwisko reżysera po specyficznym stylu w jakim nakręcony jest film, po sposobie prowadzenia dialogów, może nawet sam temat i gatunek oferowałby jakieś wskazówki ku temu. Z muzyką filmową jest podobnie i niektórych kompozytorów nie można pomylić z innymi – plumkanie Desplata czy podniosła orkiestracja Williamsa brzmią bardzo charakterystycznie.

Z operatorami kamery sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Nawet gdy jesteśmy maniakami i znamy jakieś nazwiska, to jednak trudno dopasować obraz do jego autora. Dlatego wielkość danego twórcy ujawnia się już w tym, że posiada on na tyle wyjątkowy, indywidualny styl, że możliwym staje się odróżnienie go od innych.

I w przypadku Rogera Deakinsa jest to jak najbardziej możliwe. Pewnie zajmę się kiedyś pojedynczymi filmami sfilmowanymi przez tego pana, bo naprawdę na to zasługują, ale w tej notce pokażę jedynie pewien wyznacznik jego stylu, za który cenię go chyba najbardziej.

Noc, ciemność. Piękne, malarskie, miękkie światło w tle i ludzka sylwetka (najczęściej stojąca tyłem) odcinająca się w cieniu na pierwszym planie. Chyba nikt prócz Deakinsa nie robi tego w tak wspaniały sposób.

"Barton Fink"

"Człowiek, którego nie było"

"Człowiek, którego nie było"

"Osada"

"Jarhead"

"Jarhead"

"Jarhead"

"Zabójstwo Jess'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"

"Zabójstwo Jess'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"
"Zabójstwo Jess'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"

"Zabójstwo Jess'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"

"Wyścig z czasem"

"Wyścig z czasem"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Skyfall"

"Labirynt"

"Labirynt"

"Labirynt"

"Labirynt"

"Labirynt"

"Labirynt"

PS. Nie wiem jakim cudem Roger Deakins nie zdobył jeszcze (mimo dwunastu nominacji) Oscara. Zdecydowanie powinien.  


Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.