Dzisiejszy wpis będzie dotyczył jednego z najwybitniejszych
przedstawicieli gatunku fantastyki naukowej, zajmującego czołową
lokatę na liście moich ulubionych filmów – chodzi o wspaniałego
„Blade Runnera” w reżyserii Ridley'a Scotta na podstawie powieści Philipa K. Dicka. Dzieło to, choć
doskonałe w każdym calu, do historii kina przeszło przede
wszystkim dzięki genialnej, wyprzedzającej swoje czasy stronie
wizualnej. W tej notce nie chcę jednak poprzestać na wychwalaniu
pod niebiosa scenografii futurystycznego Los Angeles ze słynnymi
latającymi samochodami, ale pokazać to, w jaki sposób miasto samym
obrazem dopowiada historię Ricka Deckarda.
A historia ta w skrócie prezentuje się tak: mamy rok 2019, Deckard, który trudni się wyłapywaniem androidów, czyli człekokształtnych robotów, stanowiących niebezpieczeństwo dla społeczeństwa, dostaje nowe zadanie – ma odszukać grupę zbiegłych Nexusów, przedstawicieli tak doskonałego modelu, że niedającego się odróżnić od prawdziwego człowieka. Dla poniższych rozmyślań trzeba zaznaczyć, że mimo rodowodu wywodzącego się kryminału noir, fabuła obraca się wokół najważniejszych egzystencjalnych kwestii – padają pytania o to czym jest człowieczeństwo, świadomość, dusza czy Bóg.
Filmowe Los Angeles jest miejscem narodzin nowej istoty – oto w laboratoriach korporacji Tyrella powstaje „człowiek”, model Nexus 6 – i jako takie staje się przestrzenią mityczną, legendarną. Istniejącą poza czasem sceną aktu stworzenia, co jest potwierdzane przez budowę miasta.
Mityczne skojarzenia budzi już sam początek filmu. Ukazujący się naszym oczom industrialny, poznaczony kominami pejzaż, urokliwy pomimo przemysłowego, ciężkiego charakteru jest znany jako „krajobraz Hadesu”. Mroczne L.A. z perspektywy lotu ptaka faktycznie sprawia nieziemskie wrażenie. Brak słońca, ciemność od czasu do czasu rozświetlana ogniem, wszechobecne opary i mgła oraz kominy, które niczym stalagmity wyrastają z dna jaskini, przywodzą na myśl podziemne królestwo.
Kamera powoli unosi się nad tym
posępnym krajobrazem, a w głębi pośród smogu zaczynają majaczyć
dwa trapezoidalne kształty - budynki należące do korporacji
Tyrella. Oświetlone od tyłu w formie ostrosłupów ze ściętymi
wierzchołkami stanowią oczywiste nawiązanie do budownictwa
egipskiego i do schodkowych piramid prekolumbijskich ludów –
np. piramida Księżyca i Słońca w Teotihuacán,
co oznacza „miejsce, gdzie ludzie stają się bogami”. Przede
wszystkim jednak przypominają one zigguraty, wielokondygnacyjne
sakralne zabudowania charakterystyczne dla cywilizacji starożytnej
Mezopotamii.
Wieża Babel przez archeologów utożsamiana jest właśnie z zigguratem. W Biblii budowla ta była symbolem pychy ludzi, którzy chcieli dorównać Bogu. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w „Łowcy androidów” - ludzie stwarzają życie. I również bardziej dosłownie: metropolia pnie się cały czas górę.
Miasta sytuowane w dorzeczu Tygrysu i Eufratu orientowane były wokół okręgu świątynnego – Los Angeles wydaje się skupione wokół centralnego punktu, jakim jest górujący nad metropolią „ziggurat” Tyrella. Monumentalny obiekt rozświetlony setkami przypadkowo rozsianych punkcików światła przypomina fragment rozgwieżdżonego firmamentu, i paradoksalnie wydaje się być nim bardziej niż faktyczne niebo wiszące nad miastem, na którym na próżno szukać choćby jednej gwiazdy. Czy ta zamiana ról ma znaczyć, że ludzkość w filmie Scotta sięgnęła już nieboskłonu?
Bogate płaskorzeźbienia, miejscami budzące skojarzenia się z poprzednim filmem reżysera, „Obcy – 8 pasażer „Nostromo”” i surrealistycznymi projektami Gigera, który jest odpowiedzialny za kreację ksenomorfa. Pokrywające zewnętrzne ściany budynku ornamenty wydają się czymś zbędnym w kontekście zwykłego biurowca potężnej korporacji, ale w tym przypadku podkreślają sakralny charakter budowli. Zaś fasadę „zigguratu”, od dołu do góry przecina podłużna platforma, która może odpowiadać schodom, po których kapłani wspinali się do wnętrz starożytnych świątyń.
A jak budowla prezentuje się od wewnątrz? W
jednej ze scen Roy Batty, przywódca zbuntowanych Nexusów postanawia
porozmawiać tutaj ze swoim Stwórcą – miejsce musi być więc
wyjątkowe. Masywne kolumny, błyszcząca, wypolerowana posadzka
oraz przedmioty ze złota i srebra, w tym krzesła i posążki
ptaków. Scenografia przywołuje coś z atmosfery greckich świątyń
i egipskich grobowców. Zaś w tle za szybą dostrzegamy sylwetkę
drugiej z piramid, przez którą prześwitują promienie zachodzącego
słońca odmalowujące scenę w złocistych barwach – to
zapierająca dech w piersiach panorama, która bardziej pasowałaby
do starożytnego Memfis, Teotihuacán czy właśnie, Babilonu.
Chociaż widok jest tak fantastyczny i nierealny, że lepszym
przykładem mogłaby być tutaj zaginiona Atlantyda lub R'lyeh –
fikcyjne cyklopowe, monumentalne miasto z mitologii Cthulhu według
prozy Lovecrafta.
Innym interesującym wnętrzem jest mieszkanie
Deckarda. Budynek, który je „odgrywał” to Ennis House stworzony
przez słynnego architekta Franka Lloyda Wrighta. Projekt domu był
inspirowany sztuką Majów i z tego powodu pokryty jest piękną
ornamentyką, charakterystyczną dla tej prekolumbijskiej
cywilizacji. Subtelnie oświetlone, zatopione w półmroku mieszkanie
głównego bohatera jest spowite atmosferą tajemnicy, która
niemalże przenosi akcję filmu w przestrzeń mitologii Majów. Gdy
Harrison Ford wychodzi na balkon, widzimy, że ornamentyka rozlewa
się na całą dzielnicę, sprawiając wrażenie, że L.A. to
postmodernistyczna, futurystyczna wariacja na temat starożytnego
prekolumbijskiego miasta.
Ponadczasowy charakter tej przestrzeni podkreślany
jest także przemieszaniem stylów i mody – w jednej ze scen możemy
zobaczyć zblazowaną klientelę baru w kiczowatych kostiumach
wyrwanych z innych epok.
Futurystyczne Los Angeles łączy w sobie piękno z zepsuciem i wielkość z upadkiem, w czym przypomina wyobrażenia jakie mamy ze starożytnym Rzymem, Konstantynopolem czy Babilonem. I tak jak one, zaczyna jawić się jak miejsce wyrwane z jakiegoś dawnego mitu, legendy. W tej intrygującej opowieści równie kluczową rolę jak fabuła odgrywa strona wizualna i scenografia miasta.
A historia ta w skrócie prezentuje się tak: mamy rok 2019, Deckard, który trudni się wyłapywaniem androidów, czyli człekokształtnych robotów, stanowiących niebezpieczeństwo dla społeczeństwa, dostaje nowe zadanie – ma odszukać grupę zbiegłych Nexusów, przedstawicieli tak doskonałego modelu, że niedającego się odróżnić od prawdziwego człowieka. Dla poniższych rozmyślań trzeba zaznaczyć, że mimo rodowodu wywodzącego się kryminału noir, fabuła obraca się wokół najważniejszych egzystencjalnych kwestii – padają pytania o to czym jest człowieczeństwo, świadomość, dusza czy Bóg.
Filmowe Los Angeles jest miejscem narodzin nowej istoty – oto w laboratoriach korporacji Tyrella powstaje „człowiek”, model Nexus 6 – i jako takie staje się przestrzenią mityczną, legendarną. Istniejącą poza czasem sceną aktu stworzenia, co jest potwierdzane przez budowę miasta.
Mityczne skojarzenia budzi już sam początek filmu. Ukazujący się naszym oczom industrialny, poznaczony kominami pejzaż, urokliwy pomimo przemysłowego, ciężkiego charakteru jest znany jako „krajobraz Hadesu”. Mroczne L.A. z perspektywy lotu ptaka faktycznie sprawia nieziemskie wrażenie. Brak słońca, ciemność od czasu do czasu rozświetlana ogniem, wszechobecne opary i mgła oraz kominy, które niczym stalagmity wyrastają z dna jaskini, przywodzą na myśl podziemne królestwo.
"Krajobraz Hadesu" i wyłaniające się z ciemności budynki korporacji Tyrella |
Wieża Babel przez archeologów utożsamiana jest właśnie z zigguratem. W Biblii budowla ta była symbolem pychy ludzi, którzy chcieli dorównać Bogu. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w „Łowcy androidów” - ludzie stwarzają życie. I również bardziej dosłownie: metropolia pnie się cały czas górę.
Miasta sytuowane w dorzeczu Tygrysu i Eufratu orientowane były wokół okręgu świątynnego – Los Angeles wydaje się skupione wokół centralnego punktu, jakim jest górujący nad metropolią „ziggurat” Tyrella. Monumentalny obiekt rozświetlony setkami przypadkowo rozsianych punkcików światła przypomina fragment rozgwieżdżonego firmamentu, i paradoksalnie wydaje się być nim bardziej niż faktyczne niebo wiszące nad miastem, na którym na próżno szukać choćby jednej gwiazdy. Czy ta zamiana ról ma znaczyć, że ludzkość w filmie Scotta sięgnęła już nieboskłonu?
Bogate płaskorzeźbienia, miejscami budzące skojarzenia się z poprzednim filmem reżysera, „Obcy – 8 pasażer „Nostromo”” i surrealistycznymi projektami Gigera, który jest odpowiedzialny za kreację ksenomorfa. Pokrywające zewnętrzne ściany budynku ornamenty wydają się czymś zbędnym w kontekście zwykłego biurowca potężnej korporacji, ale w tym przypadku podkreślają sakralny charakter budowli. Zaś fasadę „zigguratu”, od dołu do góry przecina podłużna platforma, która może odpowiadać schodom, po których kapłani wspinali się do wnętrz starożytnych świątyń.
Rzeźbienia kojarzące się z "Obcym" |
Wnętrze budynku Tyrella |
Prekolumbijska ornamentyka za plecami Deckarda |
Futurystyczne Los Angeles łączy w sobie piękno z zepsuciem i wielkość z upadkiem, w czym przypomina wyobrażenia jakie mamy ze starożytnym Rzymem, Konstantynopolem czy Babilonem. I tak jak one, zaczyna jawić się jak miejsce wyrwane z jakiegoś dawnego mitu, legendy. W tej intrygującej opowieści równie kluczową rolę jak fabuła odgrywa strona wizualna i scenografia miasta.